Crazy Asia, czyli warsztaty gotowania prowadzone przez Kubę Korczaka. Gotowania bardzo niecodziennego… Nigdy nie sądziłam, że swoje „pierwsze robaki” zjem w Polsce i co więcej – wezmę udział w ich przygotowaniu!
Zostaliśmy przywitani słodkim winem z lichi oraz cierpkim w smaku winem z ryżu. Wino z lichi smakowało jak rozwodniony sok z lichi, a ryżowe nie smakowało jak ryż. Wina różniły się kolorem i o dziwo to ryżowe było ciemniejsze.
Najpierw szynki wietnamskie. Pierwsza zawinięta była w liście pandana – zabieg ten służy uformowaniu szynki oraz zwiększa jej trwałość. Jej składnikami są ryż i boczek. Tak naprawdę były to kawałki boczku zatopione w kleiku ryżowym;) Stąd mało zdecydowany smak i kleista konsystencja. Taką szynkę trudno się kroi, nieco się rozpada, ale raczej trzyma fason.
Druga szynka przypominała mi nieco wędzony pasztet i była sojowo-mięsna. Podobno takie mieszanki są często spotykane w Wietnamie. Kroi się ją jak wędzone tofu, więc bez większych problemów.
Żeby zaostrzyć smak obu azjatyckich rarytasów przygotowaliśmy sos na bazie wody gazowanej, sosu rybnego, soku z imbiru i limonki. Całość posypaliśmy też świeżymi ziołami (kolendrą, bazylią tajską, miętą) i sezamem. Dodatki bardzo pasowały do szynek i w zasadzie to one sprawiły, że postanowiłam spróbować naszej pierwszej potrawy;)
Następnie na talerz trafiły baluty, czyli jaja kacze z już rozwiniętym płodem. Baluty są cięższe, niż zwykłe jaja. Gotowaliśmy je w wodzie przez 20 minut. Po obraniu ze skorupki i pokrojeniu na kawałki nie widać dokładnie co się je – kaczy płód otoczony jest białkiem, czasami też żółtkiem. Dziubek i nóżki pojawiają się dopiero po oczyszczeniu i rozwinięciu płodu… Balut smakował jak wątróbka z jajkiem na twardo. Można też jeść je na surowo, ale smak tej wersji jakoś mnie nie interesuje…
Potem smażone w głębokim tłuszczu uszy wieprzowe! Pokrojone w paski i obtoczone w tempurze (czyli gęstym jak śmietana cieście „naleśnikowym”, które powinno oblepić cały składnik, który chcemy smażyć. Olej powinien być na tyle gorący, żeby włożone do niego produkty od razu się smażyły, a nie wchłaniały olej. Ale nie na tyle gorący, żeby tempura się spaliła. Czas smażenia, tak jak temperatura, też powinien być w sam raz – zbyt krótkie smażenie zadziała tylko na tempurę, a nie podstawowy składnik w środku, a zbyt długie może skończyć się spaleniem). Do „usznej” tempury użyliśmy mąki pszennej, cynamonu, startego imbiru, soli i gazowanej wody. Po usmażeniu warto odsączyć nadmiar oleju w papierowe ręczniki. Najsmaczniejsze były uszy świeżo usmażone. Chrupiące, tłuste, jakby stworzone do piwa.
Do uszu przygotowaliśmy sałatkę z kiełków fasoli mung, świeżej kolendry, soku z cytryny, drobno posiekanej trawy cytrynowej, startego świeżego imbiru, płynnego miodu, oleju z pestek winogron i soli. Warto równoważyć smaki i rzecz jasna wartość odżywczą potraw;)
Dalej znowu mięso w tempurze, tym razem żabie udka! Tempura już inna, bo z mąki pszennej, prażonego sezamu, soli, soku z limonki i sosu rybnego. Przed zanurzeniem udek w tempurze warto podzielić je/ przekroić na pojedyncze nogi;) Mięso z udek faktycznie przypomina w smaku kurczaka, ale wg mnie jest bardziej delikatne i z posmakiem wodnym (coś jak z karpiem i posmakiem błota – tu czuć, że mięso, które jemy mieszkało blisko wody). Ogryzania jest mało, ale potem można się rzucać kośćmi…;)
Ostatnim daniem smażonym na głębokim tłuszczu były szarańcze! Szarańcze przed obtaczaniem w tempurze warto wsadzić do lodówki lub zamrażarki, to usną. Tym razem zrobiliśmy prostą tempurę z mąki, wody i soli, ale z dodatkiem chilli. Szarańcze można jeść w całości, można bez skrzydełek. Przysmak chrupiący, dzięki tempurze pikantny i o dziwo – bardzo smaczny!
Szarańcze podaliśmy na pięknie wyglądającym owocu pitahaja (znanym też jako dragon fruit). Z zewnątrz różowo-zielony, w środku biały z czarnymi pesteczkami. Nieco jak kiwi i nieco, jak kiwi smakuje – jest jednak bardziej delikatny, wcale nie kwaśny, dla niektórych bez smaku.
Później kontynuacja tematu robali – larwy mącznika! Smażone na oleju z imbirem, trawą cytrynową, solą i miodem (akacjowym/ wielokwiatowym). Podane na liściach, jedzone palcami (w sumie większość przekąsek jedliśmy palcami;) – chrupiące, słodkawe, wciągające!!! Imbir i miód to fantastyczne połączenie smakowe dla mącznika. Larwy bez przypraw nie mają specyficznego smaku, zależy on głównie od tego, co jadły, np. jabłka.
Na koniec małe krabiki smażone na klarowanym maśle z cebulą pokrojoną w piórka (która najpierw musi się udusić, dopiero potem można dorzucić krabiki), startym imbirem, solą, cukrem (dość sporo), posypane świeżą kolendrą. Smaży się je do czasu aż zmienią kolor na czerwono-różowy. Najbardziej chrupiące danie;) Można je jeść w całości lub jak kto woli – bez nóżek czy skorupki. Na pewno warto dobrze je pogryźć. Podaliśmy je z surówką z białej rzodkwi, z dymką i prażonym sezamem.
A na deser – najbardziej śmierdzący owoc świata – durian! Podany na pulpie z mango ze świeżą miętą i posypany czarnym sezamem. Mieliśmy duriana mrożonego i wystarczyło tylko usunąć z niego dość dużą pestkę – najłatwiej okroić owoc z pestki nożem. Jego miąższ jest miękki, rozpadający się. Co do jego zapaszku… Faktycznie jakby już miał się rozkładać, fermentować, psuć się, ale znam dużo gorsze zapachy… Nikt nie zwracał po kątach i zjedliśmy deser w całości;)
W międzyczasie podjadaliśmy owoce rambutanu. To ta sama rodzina owoców, co lichi. Są tak samo słodkie jak lichi, tak samo się je obiera i oczywiście nie zjada pestki;)
Podsumowując: prawie jak na obiedzie Explorers Club!!!
Bardzo dziękujemy Kubie za te niecodzienne przeżycia smakowe!